Podobnie jak wiele osób prowadzących własny biznes, jestem uzależniona od pracy. Nie ma się co oszukiwać – tryb stale nowych projektów, zmian i odkrywania kolejnych firm i branż, wymaga wyjątkowej aktywności, kreatywności i energii, oraz ponadnormatywnego zaangażowania, a to wszystko owocuje klasycznym uzależnieniem i stałą mentalną obecnością „na posterunku” i w pełnej gotowości.
Za to też oczywiście uwielbiam tę robotę – nie ma nudy, a każdy dzień obfituje w naukę i nowe doświadczenia, niemniej energii potrzeba wiele, a brak powtarzalności odbija się dodatkowo na wypaleniu i zmęczeniu.
W mojej pracy każdy projekt wymaga indywidualnego podejścia i spojrzenia. Nie ma dwóch takich samych strategii marketingowych i rozwoju, bo przecież nie ma dwóch identycznych firm! W tym momencie nasuwa mi się dygresja, wynikająca ze stałej obserwacji bardzo niepokojącego zjawiska. Wiele (zbyt wiele) osób wierzy w cudowne porady biznesowe, jakie można w nieskończonej ilości znaleźć przede wszystkim w Internecie. I żebyśmy się dobrze zrozumieli! Rozwiązania narzędziowe, instrukcje jak przygotować kontent do mediów społecznościowych, nagrać rolkę, itd. – są jak najbardziej ok i bardzo przydatne, to opcja podobna do przepisów kulinarnych – konkretnie, krok po kroku, ze wskazaniem składników. Ale uwaga! Strategia marketingowa i rozwoju, to już nie przepis na konkretne danie, jakie podasz, ale zdecydowanie więcej! To menu „obiadu”, to założenia kogo gościsz, co gotujesz i dlaczego, jakiego nakrycia użyjesz i gdzie będziecie ten umowny posiłek spożywać! A to zdecydowanie wykracza poza cudowne rady – „dodaj więcej pieprzu”, czy koniecznie „zrób coś z cukinii, bo sezon”. Wielokrotnie, czytając, czy słuchając tych niezastąpionych „porad strategicznych” zastanawiam się, czy się śmiać, czy płakać. Szczególnie, że większość „cudotwórców” ogranicza się w rozumieniu marketingu do działań online, „zapominając” jakoś tak nieszczęśliwie, o wszystkich innych, kluczowych aspektach tej dziedziny. Ostatnio, podczas implementacji założeń kolejnej strategii rozwoju, spotkałam się twarzą w twarz po raz „tysięczny” z tym właśnie problemem – brakiem świadomości podziału i sposobu działania rynku tradycyjnego offline; brak zrozumienia jak na półkach w realu pracują opakowania, itp. itd. Niby przy ponad dwudziestoletnim doświadczeniu, to już nie powinno dziwić, a jednak – niezmiennie frustruje i martwi.
A do kompletu – wyobrażenia na temat efektywności oferowanych „wyroków” i złotych rad! Jeśli dochodzimy do etapu, gdzie skuteczność strategów marketingu ocenia się na podstawie ich popularności w mediach społecznościowych, to naprawdę włosy się jeżą na głowie! Opowiadanie bajek i populistycznych teorii nie poprawi wyników w twojej firmie, podobnie, jak ogólnikowe stwierdzenia w stylu „żyj zdrowo” nie budują przewagi i nie dają wytycznych, jak to twoje konkretnie zdrowe życie wyglądać powinno – biorąc pod uwagę indywidualne ograniczenia i potrzeby.
Dwa powyższe akapity, to skrajności wprowadzające w błąd i pogłębiające marketingową dezinformację. Z jednej bowiem strony mamy narzędziowe rozwiązania techniczne, a więc szczegóły, z drugiej zaś slogany i ogólniki o wartości, którą przypisuj się im na podstawie tego, ile autorka/autor ma lajków w mediach społecznościowych. Istny obłęd!
Prawda jest jak to zazwyczaj bywa, gdzieś pośrodku. Metody moje i mojego Zespołu powodują, że każdy projekt jest i musi być, osobną historią, którą opowiadamy wspólnie z Partnerem. „Nic dwa razy się nie zdarza” – jakże prawdziwe to słowa, adekwatne również w tym biznesowym wypadku. Jedyne, co powtarzalne, to metodologia pracy – wynikająca z wieloletniego doświadczenia, przyspieszająca działanie i dająca pełniejszy obraz organizacji, z którą współpracujemy. Ale metodologia, to nie gotowe rozwiązanie i nie pusta obietnica, nie mająca podstaw, by się spełnić, bo rzucana w eter i kierowana do każdego, kto chce słuchać. Każda firma musi być potraktowana z należytą uwagą i odpowiednio zaopiekowana merytorycznie – to wymaga znacznego wysiłku – mojego ale też absolutnie każdego Członka mojego Zespołu. Dlatego na współpracę z nami niestety się czeka, a co więcej – nie zawsze ta współpraca jest możliwa, ponieważ wchodzimy w nią tylko z Partnerami otwartymi na zmianę, świadomymi jej potrzeby i zdecydowanymi na ciężką wspólną pracę, zamiast obiecywania cudów. Projekty są często rozbudowane i trudne, a „im dalej w las…” – wiadomo, aspektów i działań przybywa. Potrzeby na rynku rosną. Coraz częściej trzeba „posprzątać” szkody wyrządzone przez czcze obietnice, nie poparte konkretnie wykonaną robotą.
No i stąd potrzeba totalnego resetu. Za rzadko i za krótko, ale na pewno obowiązkowo. Pierwszy raz w życiu przełączyłam więc telefon w tryb „nie przeszkadzać” i postanowiłam faktycznie odpocząć, pozostawiając trwające projekty zabezpieczone i ustawione, pod opieką zaufanych osób, z Izabellą (czyli mą prawą ręką) na czele. Kilka dni bez stresu czyni cuda! Mam mnóstwo nowych pomysłów i energię do ich realizacji. Kilka puzzli wskoczyło na właściwe miejsca, w głowie zrobiło się jakby „przestronniej”. Odzyskałam siły na realizację kolejnych, nowych projektów strategicznych, które szykują się jesienią. Dlaczego o tym mówię? Ze względu na wszechobecne zjawisko wspomnianego na początku uzależnienia od pracy osób prowadzących biznes. Stały niepokój, czujność i gotowość „do skoku” w natychmiastowej reakcji na każdy impuls – to codzienność i ogromne zagrożenie dla wszystkich szefów/bossów/przedsiębiorców. #szefteżczłowiek to motto na nadchodzącą jesień – dobrze poukładany zespół i proces zarządzania projektami (w szerokim i uniwersalnym rozumieniu), oraz wsparcie faktycznych ekspertów kluczowych dziedzin, zaangażowanych i zainteresowanych osiągnięciem oczekiwanych wyników na poziomie podobnym do właściciela organizacji, to jedyna właściwa droga do skuteczności. Chcąc bowiem być szefem efektywnym i motorem do rozwoju własnej firmy, musisz umieć odpoczywać i spojrzeć na swój biznes nieco z boku.
Pięknego dnia dla Ciebie!
Gabriela